Nieudanie zakończyła zmagania w rundzie jesiennej SPEC Stal Łańcut przegrywając w Dylągówce z Tatyną 3:1 w meczu zaległej XI kolejki, choć po pierwszej połowie prowadziła 0:1. Łańcucianie rozegrali dwie kompletnie różne części spotkania, z których o drugiej chcielibyśmy jak najszybciej zapomnieć, choć trzeba przyznać, że dwie z trzech bramek straciliśmy bardzo pechowo – po rykoszecie z rzutu wolnego i po dobitce obronionego przez Michała Inglota rzutu karnego.
Kilka słów o tym spotkaniu przeczytacie w rozwinięciu:
Przed meczem kibice z Łańcuta mieli nadzieję na udane zakończenie piłkarskiej jesieni, z tą samą myślą przystąpili do gry biało-niebiescy, którzy w pierwszych minutach z animuszem ruszyli na przeciwnika na bardzo złej, błotnistej i wręcz niebezpiecznej dla zdrowia „murawie” w Dylągówce. Już w 2’ po strzale głową Sebastiana Frączka gospodarzy od utraty gola uchronił ofiarnie interweniujący bramkarz. Trzy minuty później potężną bombę z lewej strony boiska z okolic 20 metra posłał Mateusz Birek niestety niecelnie. W 6’ łańcucianie powinni prowadzić po świetnej centrze Mateusza Birka, jednak strzał z siedmiu metrów znajdującego się w wyśmienitej sytuacji Kamila Macha minimalnie minął słupek bramki. Goście, którzy weszli w mecz niemrawo obudzili się w 8’, kiedy oddali pierwszy, zresztą niecelny strzał. Po wyprowadzeniu piłki przez SPEC Stal i stracie w błotnistej kałuży w środku boiska, futbolówkę przejęli gospodarze, którzy przeprowadzili ładną dla oka kombinacyjną akcję, po której piłka minęła słupek łańcuckiej bramki. Kolejna minuta i znów szansa Tatyny, lecz tym razem zablokowany strzał wychodzi na rzut rożny. Po kilku minutach przestoju do gry wrócili ŁKSiacy – bardzo aktywny Marcin Bartman pobiegł w kierunku „straconej piłki”, którą starał się opanować bramkarz gospodarzy, wygrał pojedynek i strzelił z 12 metrów na pustą bramkę… obok słupka. W 15’ Tatyna przeprowadziła szybką kontrę w której na ewidentnym spalonym znajdował się jeden z graczy gospodarzy, jednak mocno spóźniony arbiter liniowy przeoczył tę sytuację pozwalając kontynuować grę, na szczęście dla Stali piłka po strzale minęła słupek. W 27’ mocny strzał z linii pola karnego oddał Mateusz Jóźwicki, bramkarz interweniował niezbyt pewnie wypuszczając piłkę, jednak łańcucianie nie zdążyli z dobitką i grę wznowili gospodarze. Kolejne kilka minut należało do gospodarzy, którzy dwukrotnie stawali oko w oko z Michałem Ingotem, ale ten zwycięsko wychodził z pojedynków. W 38’ niecelnie strzelał Sebastian Frączek, natomiast w 40’ piłkę w okolicach linii środkowej przejął Mateusz Birek, podciągnął kilkanaście metrów lewą stroną i oddał kąśliwy strzał („szczur” jak nazwał go jeden ze stojących obok mnie kibiców), po którym piłka kozłując i mocno rotując zaskoczyła bramkarza gospodarzy i pod jego brzuchem wtoczyła się do siatki! Po przyzwoitej pierwszej połowie zawodnicy opuścili boisko przy jednobramkowym prowadzeniu SPEC Stali. Druga połowa zapowiadała się obiecująco, kiedy w 48’ Mateusz Birek celnie dośrodkował piłkę wprost na głowę Marcina Bartmana, jednak strzał okazał się odrobinę niecelny. W 49’ Tatyna przeprowadziła wzorową dwójkową akcję od połowy boiska, a świetnie wykończył ją Arkadiusz Kłoda zdobywając wyrównującą bramkę. Niezrażeni goście starli się kolejny raz wyjść na prowadzenie, jednak strzał Mateusza Birka po rykoszecie padł łupem bramkarza. Niestety w kolejnych minutach przewaga Tatyny rosła, jej akcje robiły dobre wrażenie, a łańcucianie gaśli w oczach. W 60’ padła bramka na 2:1 dla gospodarzy – po strzale z rzutu wolnego wykonywanego przez Rafała Wała piłkę musnął Grzegorz Buda kompletnie zaskakując łańcuckiego bramkarza. Łańcucianie sygnalizowali spalonego, lecz wydaje się, że jeden z defensorów pozostawał bliżej bramki, więc gol był prawidłowy. Kilka minut później opadającą z sił Stal dobił Rafał Wała, który po faulu w polu karnym wykonywał jedenastkę – strzał został świetnie obroniony przez rewelacyjnego dziś Michała Inglota, jednak obrońcy wyraźnie zaspali z interwencją i skuteczna dobitka znalazła drogę do bramki. Łańcucianie starali się zdobyć kontaktowe trafienie, jednak strzał Mateusza Birka z 75’ z narożnika pola karnego minął słupek bramki. W 87’ Sebastian Frączek wpakował piłkę do bramki, jednak arbiter słusznie odgwizdał pozycję spaloną. W 89’ w polu karnym gospodarzy wyraźnie podcinany był Łukasz Wąsacz, lecz sędzia pozostał niewzruszony, a kilka minut później gospodarze po końcowym gwizdku tańczyli w szale radości.
Czego zabrakło w tym spotkaniu? Przede wszystkim ławki rezerwowych i możliwości „dania świeżej krwi” zespołowi. Niestety kontuzje i kartki skutecznie pozbawiły pola manewru trenera Słomskiego.
Głowy do góry Panowie! Co nam obca przemoc wzięła, szablą odbierzemy!!!